Przywracanie normalności
29 kwietnia 2020Z posłem Czesławem Mroczkiem rozmawiała Monika Rozalska
Od wielu tygodni Polacy walczą z epidemią spowodowaną przez koronawirusa. Jest to wyjątkowo trudna sytuacja, bo muszą się zmierzyć zarówno z zagrożeniem epidemicznym jak i różnego rodzaju obostrzeniami, wprowadzanymi co kilka dni, nie czując przy tym realnego wsparcia ze strony władz.
- Niestety stało się tak, że do wszystkich nieszczęść, które już mieliśmy związanych z ogromnymi podziałami politycznymi i fatalną atmosferą w kraju doszły kolejne. Dziś mamy kryzys w trzech obszarach. Pierwszy i najtrudniejszy to kryzys związany z pandemią i sytuacją zdrowotną. Drugi to potężny kryzys gospodarczy, który jest przede wszystkim skutkiem pandemii, ale również wcześniejszego, złego zarządzania finansami publicznymi. Na koniec mamy pogłębiony kryzys polityczny, którego ewidentnym symbolem jest próba zorganizowania 10 maja wyborów prezydenckich w samym środku epidemii. Oczywiście najważniejszą kwestią jest walka z epidemią, jednak mimo wprowadzenia niespotykanych wcześniej restrykcji związanych z przemieszczaniem się, z prowadzeniem działalności gospodarczej, zamknięciem wielu instytucji epidemia rozprzestrzenia się, wzrasta liczba zakażonych i zgonów. Dziś widać wyraźnie, że rząd mając informacje o początkach rozwoju epidemii na świecie nie wykorzystał czasu jaki miał na przygotowanie naszego kraju na to wielkie zagrożenie. Wiele działań podjęto zbyt późno. Do dzisiaj rząd nie wywiązał się z podstawowych obowiązków dotyczących należytego przygotowania służby zdrowia. Nadal brakuje środków ochrony osobistej dla pracowników medycznych, brakuje też należytego wyposażenia dla szpitali, szczególnie powiatowych, tak jak nasz szpital w Mińsku Mazowieckim. Szpitale te przyjmują chorych i może się zdarzyć, że trafi tam osoba zakażona koronawirusem. W związku z tym wszystkie szpitale powinny być na takie sytuacje dobrze przygotowane. Poza tym, w przypadku gwałtownego wzrostu zakażeń, wszystkie szpitale będą miały zadania związane z ratowaniem życia osób zakażonych. Już w połowie marca, znając sytuację mińskiego szpitala, a w podobnej sytuacji jest wiele placówek powiatowych w kraju, wystąpiłem do ministra zdrowia z prośba o podjecie pilnych działań w zakresie doposażenia tych placówek. Ponadto kilkakrotnie w Sejmie proponowaliśmy przeznaczenie środków z Unii Europejskiej na wsparcie służby zdrowia. Trudno to zrozumieć, ale obóz rządowy te propozycje odrzucał. Najbardziej jednak martwi fakt, że rząd pozostaje głuchy na prośby i wołania o zwiększenie liczby przeprowadzanych testów, a szczególnie o okresowe objęcie testami grup szczególnego ryzyka tj. pracownicy służby zdrowia czy też kierowcy w transporcie międzynarodowym, którzy zostali wyłączeni z obowiązku kwarantanny po powrocie z zagranicy. Przy małej liczbie testów działania rządu prowadzone są po omacku i nie zmierzają do tego, by skutecznie wykrywać osoby zakażone i je izolować.
Ale brak przygotowania rządu, szczególnie w obszarze medycznym, widać zarówno wtedy, gdy przeglądamy relacje pracowników medycznych jak i wtedy, gdy oglądamy konferencje prasowe rządu i dowiadujemy się o kolejnych decyzjach, które czasem są ze sobą sprzeczne.
- Takim symbolem nieprzygotowania rządu są maseczki. Dopiero w szóstym tygodniu trwania epidemii wprowadzono obowiązek zasłaniania ust i nosa, a wcześniej były sugestie, że jest to nieprzydatne, a nawet szkodliwe, bo po prostu tych maseczek nie było. Jeśli uznamy za słuszną decyzję rządu o konieczności zasłaniania nosa i ust, to czemu tej decyzji nie było sześć tygodni temu, kiedy zdiagnozowano pierwszy przypadek osoby zakażonej. Czemu rząd i prezydent nie przestawili firm na produkcję maseczek. To nie jest jakiś wielki problem. Mińska firma potrafiła to zrobić w kilkanaście dni i trzeba ją za to pochwalić, bo dzięki temu i wysiłkowi samorządów niemal cały powiat miński jest wyposażony w maseczki. Należało to zrobić, kiedy we Włoszech trwała walka z epidemią, a nasz rząd bezczynnie się temu przyglądał. Sytuacja z maseczkami pokazuje, że stracono kilka tygodni na przygotowanie nas – obywateli na walką z pandemią, a skupiono się na wydawaniu zaleceń, które bywają ze sobą sprzeczne. Przy tej okazji słowa gratulacji i podziękowania należą się wszystkim osobom i instytucjom, które podjęły akcję wsparcia działań zmierzających do wyposażenia mieszkańców naszych miast i gmin w maseczki. To budujący obraz solidarności społecznej.
Mówiliśmy o braku przygotowania do walki z epidemią, szczególnie jeśli chodzi o placówki medyczne. Dziś mamy na to dowody. Około 30% zakażonych to osoby albo związane ze służbą zdrowia, albo przebywające w placówkach medycznych i opiekuńczych.
- To jest najlepszy dowód na to, że placówki medyczne, personel i pacjenci to miejsca i grupy podwyższonego ryzyka i powinny być w sposób szczególny chronione. Te grupy powinny być bardzo dokładnie monitorowane, by wychwytywać pojedyncze osoby zakażone, izolować je i nie dopuszczać do rozprzestrzeniania się zakażenia. Te działania powinny być bardziej precyzyjne i wtedy skutki epidemii dla społeczeństwa i skutki gospodarcze byłyby zdecydowanie mniej dotkliwe. Jeśli działania rządu nie będą bardziej precyzyjne to zapewne zwalczymy epidemię, ale też bardzo mocno ucierpi nasza gospodarka.
Wspomina Pan również o skutkach gospodarczych epidemii. Decyzją rządu wiele branż zostało zamkniętych. Ludzie z dnia na dzień stracili możliwość zarabiania na utrzymanie. Wprawdzie rząd przedstawia kolejne tarcze antykryzysowe, ale przedsiębiorcy, którzy stracili możliwość prowadzenia działalności mówią wprost, że te decyzje są spóźnione i niewystarczające.
-Mamy do czynienia z sytuacją, w której władza państwowa z dnia na dzień zakazała wielu osobom w wielu branżach prowadzenia ich dotychczasowej działalności. Tym osobom nagle ustały przychody, a koszty nadal ponoszą, bo wynikają one z konieczności utrzymania lokalu, zatrudnienia pracowników czy innych zobowiązań finansowych i te osoby muszą otrzymać rekompensatę tego zakazu. Jeżeli rząd doprowadził do tego, że ci ludzie nie mają dochodów, to rząd ma obowiązek naprawić wyrządzone szkody. To z decyzji rządu wynika, że ci ludzie znaleźli się w tak dramatycznej sytuacji. Gastronomia, turystyka, firmy organizujące imprezy, branża fryzjersko-kosmetyczna, to firmy, gdzie jest całkowity zakaz prowadzenia działalności gospodarczej. Spadek obrotów w innych branżach również jest dramatyczny i sięga nawet kilkudziesięciu procent. Rząd musi uruchomić działania, które będą skutecznie przeciwdziałać kryzysowi. To co rząd zaproponował w ramach tarczy antykryzysowej jest spóźnione i przede wszystkim niewystarczające. Te środki, które uruchomiono na bezpośrednią pomoc z budżetu państwa będą oscylować w granicach zaledwie 50 mld zł. Dla porównania przypomnę, że w nieporównywalnie lżejszym kryzysie w latach 2008/2009 środki uruchomione przez rząd Platformy Obywatelskiej wyniosły 90 mld zł. To wyraźnie pokazuje jak niewystarczające są dziś działania rządu. Zapowiedź związana z działaniami Narodowego Banku Polskiego jest szansą na uruchomienie większych środków, ale trzeba pamiętać, że to zaledwie początek pomocy, która jest niezbędna polskiej gospodarce. Jeżeli popatrzymy na dotychczasowe skutki kryzysu wynikające z tylko jednego miesiąca obowiązywania różnego rodzaju obostrzeń, to możemy sobie wyobrazić jak dramatycznie będzie wyglądała sytuacja nas wszystkich, jeśli te ograniczenia potrwają jeszcze kilka miesięcy.
Mówimy o sytuacji polskiej gospodarki, o przedsiębiorcach, którym z dnia na dzień zakazano prowadzenia działalności, ale epidemia niesie również poważne skutki dla samorządów. Nie dość, że samorządy angażują się w walkę z epidemią wydając dodatkowe środki, to na skutek kryzysu gospodarczego przychody samorządów, które wynikają z podatków będą znacznie mniejsze.
- Z kryzysem gospodarczym bezpośrednio wiąże się również kryzys finansów publicznych, czyli zdolności wykonywania zadań przez państwo. To dotyczy zarówno administracji rządowej jak i administracji samorządowej. Dziś trudno nam jeszcze ocenić jak duży ubytek będzie w finansach samorządów. Wiadomo jednak, że tych pieniędzy będzie mniej i z niektórych wydatków i przedsięwzięć trzeba będzie zrezygnować. Ważne, by utrzymać wszystkie wydatki, które związane są z utrzymaniem instytucji i służb publicznych odpowiedzialnych za zaspokajanie potrzeb społecznych. Kryzys gospodarczy spowoduje również kryzys finansów publicznych i musimy się przygotować na duże oszczędności w wydatkach publicznych.
Oprócz zdrowia i gospodarki, którymi w ostatnich tygodniach partia rządząca i rząd powinny zajmować się w szczególności, mamy niekończący się serial polityczny związany z wyborami prezydenckimi zaplanowanymi na 10 maja.
- Obecnie cały wysiłek społeczny i państwowy musi być nakierowany na ratowanie zdrowia i życia ludzi, byśmy przetrwali do lepszych, bezpiecznych czasów, musi być nakierowany na ratowanie miejsc pracy, ograniczenie skutków kryzysu gospodarczego, byśmy mieli z czego żyć. Niestety, obecna władza zamiast wspierać nas w tym dziele, chce ściągnąć na nasze głowy dodatkowe zagrożenie organizując wybory prezydenckie 10 maja br. To działanie niezgodne z prawem, konstytucja zabrania przeprowadzania wyborów w takim kryzysie, to działania nieodpowiedzialne i karygodne, ocierające się o szaleństwo. Nawet w czasach tak wielkiej narodowej tragedii ugrupowanie rządzące nie ma chęci jednoczenia całej wspólnoty do walki z zagrożeniem, zamiast tego wykorzystuje sytuację dla własnych politycznych korzyści. Należy powtórzyć za marszałkiem Senatu Tomaszem Grodzkim, że jeżeli dzięki przesunięciu wyborów uratujemy nawet jedno życie, to trzeba to zrobić. Trzeba też powiedzieć, że jeśli te wybory zostaną przeprowadzone, to tak wybrany prezydent nie będzie miał społecznego mandatu, niezbędnego do wykonywania swojej funkcji. Po tych wyborach kryzys w państwie będzie jeszcze poważniejszy.
Mówimy o kryzysie politycznym, ale tak naprawdę po raz pierwszy od przejęcia władzy przez PiS cała opozycja od lewa do prawa mówi, że wybory 10 maja nie powinny się odbyć.
- O tym, że wybory nie powinny się odbyć 10 maja mówi, choć nie wprost, nawet minister Szumowski. Wybory korespondencyjne proponowane przez PiS niewiele będą się różnić od wyborów tradycyjnych, bo najpierw trzeba się będzie spotkać z listonoszem i pokwitować odbiór pakietu wyborczego, a potem z tą kopertą trzeba będzie pomaszerować do urny (skrzynki) wyborczej. Według rządowych planów w takim mieście jak Mińsk Mazowiecki miał być jeden punkt odbierania kopert, więc wyobraźmy sobie, że całe miasto tam się zbiera, by oddać głosy. To jeszcze gorzej niż przy tradycyjnych wyborach, gdzie mieliśmy wiele komisji wyborczych. Zagrożenie zdrowia wyborców jest oczywiste. Wszyscy to wiedzą. Prezes Kaczyński, premier Morawiecki, minister Szumowski i wiele innych osób z obozu rządowego złożyło w Sejmie projekt zmiany konstytucji, w którym proponują przedłużenie kadencji prezydenta i przesunięcie wyborów o dwa lata, uzasadniając, że mamy w kraju do czynienia z niespotykanym zagrożeniem bezpieczeństwa publicznego. Ci sami ludzie, którzy proponują przesunięcie wyborów o dwa lata z powodu niespotykanego zagrożenia bezpieczeństwa, jednocześnie chcą organizować wybory 10 maja. To jest patologiczna nieodpowiedzialność. Opozycja świadoma tych zagrożeń podejmuje nieustanne wysiłki, by wybory przesunąć. Również część posłów z obozu rządowego związanych z Jarosławem Gawinem tak uważa, więc jest nadzieja, że sejm rozpatrując projekt ustawy o głosowaniu kopertowym może ten projekt odrzucić. Wbrew żądzy władzy Jarosława Kaczyńskiego zdejmiemy to zagrożenie z głów Polaków i wybory w szczycie pandemii się nie odbędą. Być może ukształtuje się jakaś większość do przywrócenia normalnego działania w państwie z myślą o narodzie, o nas jako wspólnocie, o naszym bezpieczeństwie i o tym by walczyć z koronawirusem i kryzysem gospodarczym a nie sami ze sobą.
Źródło: Nowy Dzwon